- W Stambule opuściliśmy Europę i nasza podróż zaczęła się na dobre. Przejechanie Turcji zajęło nam dwa tygodnie - relacjonuje jeden z uczestników podróży. - Po drodze, oprócz Stambułu, zwiedziliśmy także Park Narodowy Yedigöller, gdzie widzieliśmy martwego niedźwiedzia, Kapadocję, Sanliurfa z najstarszym na świecie uniwersytetem (Harran University), oraz kurdyjski Mardin. Prowadziliśmty TIR-a, nauczyliśmy się grać w backgamona i wypiliśmy hektolitry darmowej herbaty.
Z Turcji autostopowicze udali się do irackiego Kurdystanu, znajdującego się na północy Iraku autonomicznego region zamieszkanego i rządzonego przez Kurdów.
- Na jego obszarze od dwudziestu lat jest już bezpiecznie, a Kurdom bardzo zależy na tym, żeby świat dowiedział się o ich kraju i o ich bolesnej historii - mówi autostopowicz. - Nie zostaliśmy więc w Kurdystanie zastrzeleni, nie byliśmy nawet blisko. Odwiedziliśmy wioskę, z której pochodził Mustafa Barzani - lider kurdyjskiej opozycji i późniejszy prezydent i z której porwano i pogrzebano za Saddam Husajna żywcem klika tysięcy osób, oraz w byłym więzieniu w Sulaymanyah, w którym więziono i torturowano Kurdów. Zaprzyjaźniliśmy się z kilkoma zastępami policjantów i paroma oddziałami wojska, nocowaliśmy w kurdyjskich domach i karmieni byliśmy niezliczonymi kurdyjskimi przysmakami.
Zaiczyli Iran, gdzie sypiali w parkach oraz domach, jak twierdzą, niesamowicie gościnnych Irańczyków. Jedli ryby, które same wskoczyły do łódki, nielegalną w Iranie świeżo upolowaną wieprzowinę oraz zerwane arbuzy, granaty i pomarańcze. Pili irańskie bezalkoholowe piwo i warzone nielegalnie piwo domowe. Pływali w Morzu Kaspijskim, Zatoce Perskiej i niesamowitych wodnych tarasach Badab-e Surt, dokąd dojechali na złapanym na stopa... ośle. Widzieli ruiny Persepolis, największy bazar Bliskiego Wschodu w Teheranie, Klasztor Zoroastrian w Czak-Czak, najstarszy na świecie system klimatyzacji w Yazdzie, i drugi największy plac świata w Isfahanie.
Zrezygnowali wjazdu do Pakistanu i z Iranu polecieli samolotem do Nepalu. W Nepalu wybrali się na dwutygodniowy trekking wokół Annapurny. - Po drodze weszliśmy na ponad 5400 m n.p.m., dopadła nas choroba wysokościowa i widzieliśmy dwa ośmiotysięczniki. Na południu odwiedziliśmy nepalską dżunglę, w której spotkaliśmy m. in. nosorożce, kobrę królewską, pawie i szakala, płynęliśmy czółnem między krokodylami i kąpaliśmy się ze słoniami - opowiada jeden z podróżników.
- W Indiach jechaliśmy ściśnięci najniższą klasą indyjskich kolei, odwiedziliśmy Taj Mahal, widzieliśmy palone zwłoki nad Gangesem w świętym mieście Varanasi, podziwialiśmy uznawaną długo zą najwyższą górę świata Kanchenjungę, oraz trzy kolejne ośmiotysięczniki w oddali: Lhotse, Makalu oraz sam Mount Everest. A podczas krótkiego trekkingu po indyjskiej dżungli, chodziliśmy po żywych mostach z korzeni i kąpaliśmy się w dzikich wodospadach.
Nie zostali wpuszczeni lądem z Indii do Birmy, choć na pół godziny udało im się nie do końca legalnie przekroczyć granicę, zatem zdecydowali się na lot do Tajlandii, skąd w końcu dotarli do Birmy. Pierwszy dzień musieli spędzić w przygranicznej miejscowości, bo droga, która łączy ją z resztą kraju, jest jednokierunkowa i otwarta w każdym z kierunków co drugi dzień. Ich celem jest teraz stolica kraju - Yangoon.
Dalsze plany obejmują powrót lądem do Tajlandii i zwiedzenie jej atrakcji, podróż na południe przez Malezję, Singapur i Indonezję aż do Australii, gdzie chcą dotrzeć przed końcem roku. Później Nowa Zelandia i Ameryka Południowa. Przygody oaz przeżycia podróżujących można śledzić na blogu oraz na fanpage'u.