Arek i Ania - Panama
Foto:
- Oficjalnie kończymy kolejny etap naszej podróżniczej przygody. W ciągu 8 miesięcy udało nam się zajadać tacosami w Meksyku, uczyć się hiszpańskiego w Gwatemali, poznać najmilszych ludzi świata w Salwadorze, imprezować w Hondurasie, zapalić cygaro w Nikaragui, zrobić wolontariat z żółwiami w Kostaryce, znaleźć idealne miejsce na nasz domek w Panamie, zmienić tytuł na „narzeczeństwo” w Gwatemali. Zamykamy ten etap, ale czy to znaczy, że już nigdy tu nie wrócimy? Absolutnie nie! Już teraz mamy plany na następne odwiedziny - Dia de los Muertos w Meksyku – poinformował na swoim profilu facebookowym Arek Prałat.
Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia para zawsze uśmiechniętych, młodych podróżników zakotwiczyła w bajecznej i fascynującej Kolumbii. Jednak zanim dotarli do legendarnej kolebki El Dorado, Arek oświadczył się Ani kilka tysięcy metrów nad poziomem morza z widokiem na jezioro Atitlan, a Ania oświadczyny przyjęła
- Powiedziała tak. Mimo, że kreatywność i sto pomysłów na minutę jest moją specjalnością, to znalezienie wyjątkowego miejsca na oświadczyny nie przyszło wcale łatwo. Dlaczego? Gdzie oświadczyć się dziewczynie, z którą jadłem obiad z widokiem na Panteon w Atenach przy zachodzie słońca, z którą pływałem gondolą po Wenecji, z którą spałem w apartamencie hrabiowskim w bajkowym zamku, z którą chodziłem po Szwajcarskich Alpach, czy z którą pływałem po Morzu Karaibskim. W końcu zwiedziliśmy już prawie 50 państw, więc jak tutaj zaskoczyć osobę, która zna mnie jak nikt inny. Z pomocą przyszła Gwatemala i niesamowity wulkan Fuego, wulkan ognia – opowiada Arek Prałat
To właśnie tam na blisko 4 tysiącach m.n.p.m, nastąpiła ta chwila. Arek oświadczył się Ani.
- Na początku zachód słońca mienił się wszystkimi kolorami tęczy przez prawie godzinę. Następnie Fuego rozpoczął spektakl i zaczął pluć lawą. Postanowiliśmy, że podejdziemy jak najbliżej się da, aby poczuć wszystkimi zmysłami ten niesamowity cud natury. Nad głowami miliony gwiazd, w oddali lawa, trochę w bok światła miast spowite mgłą, po chwili widzimy nawet fajerwerki. Zachodzimy na miejsce, siadamy i widzimy spadającą gwiazdę. Po chwili huk, ziemia się trzęsie i widzimy, jak lawa płynie po zboczu krateru wulkanu. Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć. W drodze powrotnej do obozu, jesteśmy lekko zmęczeni, ale Arek przygotował sporo kwiatków, które wręczał Ani, aby nie trzeba było myśleć o kilometrach w nogach. Przy obozie rozpalamy jeszcze ognisko i kontemplujemy widok. Kładziemy się spać, aby z samego rana podziwiać wschód słońca i widok na Panoramę Gwatemali. Budzimy się ponad chmurami i oglądamy wulkany. Postanawiamy wspiąć się na trzeci najwyższy szczyt Ameryki Centralnej (wulkan Acatenango, na którym nocowaliśmy). Po godzinie marszu stoimy na szczycie, stoimy 3976 m.n.p.m i oglądamy jezioro Atitlan, które leży 150 km dalej. Ania twierdzi, że lepiej być już nie może – wspomina Arek.
Arek wyczuł ten moment, uklęknął i wyznał miłość, opowiadając historie pierścionka, który zwiedził już 8 państw i czekał na odpowiedni moment (miał go cały czas w plecaku). Oczywiście pojawiły się łzy wzruszenia. Okazało się, że jednak może być lepiej.
Podróż Ani i Arka można śledzić na Facebooku.
Arek i Ania - Kostaryka
Foto: